Cytaty z książki
„Zmiana świateł” Marcina Popielarskigo
– Małpy, których przodkowie zadawali takie
pytania, do dzisiaj siedzą na drzewach i żrą banany.
– I uważasz, że gorzej na tym wyszły? Sam bym z
chęcią zjadł banana.
Czym według ciebie zajmują się starzy i znudzeni
ludzie, gdy nie mogą całymi dniami gapić się w telewizor, bo ktoś
złośliwie wyłączył prąd dookoła? Plotkują, jełopie.
Plotkują. O wszystkim i o wszystkich.
– Widzisz tę żółtą chałupkę na lewo? Kiedyś
natknąłem się tam na trzech pijanych gości z nożami.
– I co?
– Pośpiewaliśmy wspólnie kolędy – zakpił
Wiśnia. – A jak sądzisz?
– Bycie ostrożnym nic nie kosztuje.
– Poza czasem.
Panujący wokół mrok był równie gęsty i
nieprzenikniony, co atmosfera na odczytaniu testamentu po bogatym
dziadku.
Ta pasja, to zaangażowanie, ta radość z
naciskanego spustu. Na końcu świata bym go po tym poznał.
– Ty odstrzeliłeś tego gnojka?
– Oczywiście, że nie. Pewnie się zmęczył i
postanowił położyć się w trawie.
– Co teraz? – zapytał Pietrucha.
– Teraz idziemy.
– Myślałem, że powiesz, że teraz będzie już
tylko gorzej.
– Bo będzie. W życiu zawsze jest tylko gorzej.
– Mogłeś ją po prostu zakneblować. A tak skąd
wiesz, czy w ogóle oddycha?
– Wiem. Wystarczy kopnąć, a zaczyna syczeć i
warczeć. Chcesz zobaczyć?
– Prawdziwy z ciebie dżentelmen, Pietro, nie ma
co.
– Widziałem w Obozie kilka takich osób, którym
od szoku pierdyknął jakiś trybik pod kopułą. Potrafili tylko
leżeć i gapić się w sufit jak katatonicy.
– Na katatonika mi nie wygląda.
– To może zwyczajnie jest głupia jak but? Też
się czasem zdarza.
– Nie myślałeś kiedyś o karierze
psychoterapeuty?
– Pewnie, że myślałem. Byłbym w tym po prostu
świetny. Czujesz się samotny i nikt cię nie lubi? Schlej się i
idź na dziwki. Żona cię zdradza? Schlej się i idź na dziwki.
Dzieci cię nie słuchają? Spuść im wpierdol kablem od telewizora,
a potem schlej się i idź na dziwki. Twoja praca cię wkurza? Schlej
się i idź na dziwki. Jak
mi idzie? Bo mogę tak cały dzień.
Po irytującym jazgocie pozostał jedynie balansujący
na granicy słyszalności, przerywany szum. Całkowite wyłączenie
radia było niemożliwe. Producent nie przewidział takich
ekstrawagancji, jak spokój oraz cisza w czasie jazdy.
Cierpliwie przewijał kolejne tabele ostrzeżeń i
regulaminów, przerywane przez błyskające okienka reklam kredytów
gotówkowych i proszków do prania. Powoli i bez nerwów wystukał na
dotykowej klawiaturze dwunastocyfrowy kod do drzwi, który, ku
wielkiemu zaskoczeniu Adama, zadziałał już za trzecim
powtórzeniem.
Tylko pamiętaj złamasie, że jak skończy mi się
cierpliwość, to posłucham tej zdziry i cię sprzedam. Czuj się
ostrzeżony.
Samochód, jak łatwo było się domyśleć, nie
zamierzał wchodzić z Adamem w dyskusję.
Tablica rozdzielcza była tak czerwona od płonących
lampek kontrolnych, że wyglądała jak miniaturowa flaga Związku
Radzieckiego.
Samochód potoczył się do przodu z oporem godnym
wciąż trzeźwej laski na studenckiej imprezie, jednak jechał.
– Akurat antykoagulanty pijawek to w postrzałach
średnio pomocna sprawa, ale ogólnie są w porządku. – Brodacz
otworzył wreszcie kłódkę i zaprosił ich gestem do środka. –
Znaczy pijawki, nie postrzały.
– Znowu się zepsuł ten gruchot? – Z któregoś
z pomieszczeń dobiegł wysoki, mocno piskliwy, kobiecy głos.
– Nie, kurwa, odjechał beze mnie – burknął pod
nosem Adam, domykając nogą drzwi, które bez wyraźnej przyczyny
wyskoczyły z zamka.
Miał wrażenie, jakby dopiero co się obudził, a
wszystkie wydarzenia dzisiejszego poranka były jedynie wytworem jego
zaspanego mózgu, wciąż pływającego w falach delta po przerwanej
fazie REM. Nieliczne zwoje nerwowe, które przetrwały wieloletnią
kurację alkoholem, nie chciały zaakceptować faktu, że to, co
widzi, dzieje się naprawdę.
W myśl odruchów wpajanych przez lata informacyjnej
indoktrynacji, ludzie na zagrożenie reagowali tylko w jeden możliwy
sposób – paniczną ucieczką. Byle dalej od niebezpieczeństwa,
byle nie musieć reagować, byle nie musieć się angażować, byle
nie ponosić odpowiedzialności, nie nadstawiać za kogoś karku
etc., etc. Bo od tego są inni, przeszkoleni fachowcy: policja,
sanitariusze, straż pożarna, służby specjalne, pogotowie gazowe,
szambonurki wreszcie, wszystko jedno. Ktoś na pewno został
wyszkolony, by sobie poradzić z dowolnym zagrożeniem. Na pewno.
– Jesteś idiotą, wiesz?
– Wiem. Nie wiem tylko, co się tak przejmujesz?
Niezbyt wyraźnie, ale jednak słyszał. Każde
słowo. Rozumiał ich sens, ale odpowiadać nie zamierzał, choć sam
nie wiedział dlaczego. Nie ze strachu, nawet nie z ogłupiającego
umysł szoku, gdyż te zaczęły powoli mijać. Po prostu nie
zamierzał odpowiadać, bo jego mózg uznał, że w danej sytuacji i
danej chwili odpowiadać nie należy. I już. Bo w wierszu poleceń
ktoś wpisał mu komendę: „nie odpowiadać, powód podamy
później”.
Adam nie miał pojęcia, jak szybko poruszał się
samochód, gdyż ten fragment tablicy rozdzielczej, którego nie
rozwaliły pociski, nie wyświetlał żadnych informacji o stanie
pojazdu. Może to i lepiej, bo silnik warczał i klekotał, jakby
właśnie był na ostatniej prostej swej egzystencji i powoli
zmierzał w stronę światła.
Pistolet leżał mu w dłoni całkiem dobrze. Był
zadziwiająco lekki i równie zadziwiająco zwyczajny w dotyku.
Neutralny. Jak śrubokręt, kubek z herbatą albo szczotka do włosów.
W niczym nie przypominał śmiercionośnego urządzenia, do którego,
według władz, dostęp powinni mieć jedynie odpowiednio
przeszkoleni i nieustannie nadzorowani stróże prawa, a nie
bezmyślne stado baranów, szumnie zwane społeczeństwem, które
trzeba prowadzić krótko na smyczy, bo samo nie wie, co dla niego
dobre.
Skąd ta pewność? Co to, gorzałę z nimi chlałeś
czy jak? Akurat ty nie poznałbyś żadnego z nich, nawet gdyby
któryś nagle wyskoczył z krzaków i kopnął twojego konia w dupę.
Niebo było zachmurzone, szare i ponure jak urodziny
grabarza.
– Mogłem wyjechać tak jak ty. Albo nie wiem…
Umrzeć nawet mogłem.
– Ale nie wyjechałeś. Ani tym bardziej nie
umarłeś. A jeśli tak, to świetnie się z tym kryjesz.
– A moje towarzystwo już ci nie wystarcza?
– Wódka jest właśnie po to, żebym jakoś zniósł
twoje towarzystwo. Wyciągaj, co tam przyniosłeś, a nie marudzisz
jak baba.
– Nie ma co krytykować, w końcu każdy ma jakieś
zamiłowania. Ja na ten przykład lubię wino, ale tylko naprawdę
dobrej jakości. Dinwec natomiast lubi wino dowolnej jakości, ważne,
żeby było tanie. I dziewki rzecz jasna. Też tanie i też dowolnej
jakości, prawda Dinwec?
– Jakbyście mi do serca zajrzeli, panie Wyncke –
odparł brodacz, poprawiając przewieszoną przez plecy tarczę.
Bo to tępa cipa, która, gdy działał jeszcze
Internet, regularnie dzieliła się z resztą świata prawie każdą
minutą swojego nudnego życia. Tak jakby kogokolwiek interesowało,
co żarła, kiedy prała brudne gacie albo czym rzygała po imprezie.
To była jedna z tych głupich szmat, które miały problem z
przejściem obok lustra bez cyknięcia dziesięciu fotek swojego
wytapetowanego ryja.